
Terapia wśród drzew – trzygodzinne spotkanie łączące kąpiel leśną, zapachy natury i techniki uważności
Cześć, dzisiaj chciałbym Wam przedstawić, jak wygląda sesja w zaciszu leśnej kniei. Rozpiszę wszystko krok po kroku – od spotkania z klientem, aż po jego pożegnanie.
Dlaczego to robię? Zarówno terapia leśna (shinrin yoku), jak i aromaterapia to potężne narzędzia, które mogą pomóc w redukcji stresu, poprawie zdrowia, wyciszeniu emocji i normalizacji umysłu. Niestety, metody te są wciąż mało znane – otacza je sporo mitów, niedomówień i przekłamań. Warto więc uchylić rąbka tajemnicy i pokazać, jak naprawdę wygląda taka sesja – bez ezoteryki, za to z uważnością, szacunkiem do natury i konkretami, które naprawdę działają.
Nie jestem terapeutą. Moim zadaniem nie jest diagnozowanie ani leczenie. Moim zadaniem jest towarzyszenie – pokazywanie, jak można poprzez kontakt z naturą i zapachami odzyskać równowagę, lepsze samopoczucie, spokój, sen, a czasem nawet nową energię do życia.
To, co robię, to nie jest terapia w klasycznym sensie. To spotkanie – z naturą, ze sobą, z oddechem. To otwarcie przestrzeni, w której można doświadczyć siebie w inny sposób niż na co dzień.
Kiedy zapraszam kogoś do lasu, to nie po to, żeby coś „robił”. Zapraszam, żeby był.
Kiedy podaję olejek eteryczny, to nie po to, żeby „wyleczyć”. Podaję go, by zainicjować proces – by wspomóc ciało i umysł, dać impuls do zmiany.
Każda sesja, którą prowadzę, jest inna, bo każdy człowiek, który przychodzi – jest inny. I właśnie o to chodzi: by znaleźć to, co zadziała dla Ciebie, nie dla ogółu. Moja rola? Słuchać. Obserwować. Być obok. Tworzyć przestrzeń, w której coś dobrego może się wydarzyć – naturalnie, bez presji.
Zaczynamy przygodę.
Spotykam się z moim klientem o godzinie 10:00, tuż przy wejściu do malowniczego lasu mieszanego na obrzeżach miasta. Jest pogodny, letni poranek – słońce miękko przenika przez korony sosnowo-dębowego drzewostanu, a powietrze jest chłodne i rześkie. Klient, trzydziestokilkuletni pracownik branży kreatywnej, pojawia się nieco spięty i zmęczony. Od razu rzucają mi się w oczy cienie pod jego oczami – efekt chronicznego stresu i notorycznie płytkiego, przerywanego snu. W rozmowie, którą prowadzimy jeszcze przed wejściem do lasu, opowiada mi o trudnościach z zasypianiem, porannym niewyspaniu, ciągłym napięciu i braku weny twórczej. Już samo wygospodarowanie czasu na dzisiejsze spotkanie było dla niego nie lada wyzwaniem – mówi, że jeszcze późnym wieczorem odpowiadał na służbowe e-maile.
Moim celem jest stworzenie mu bezpiecznej przestrzeni do głębokiego odprężenia i doświadczenia czegoś nowego. Już na wstępie opowiadam, że nasze trzygodzinne spotkanie połączy w sobie shinrin-yoku, czyli „kąpiel leśną” wśród drzew, z elementami aromaterapii, prostymi technikami oddechowymi i uważnością. Podkreślam, że wszystko będzie działo się spokojnie, w rytmie lasu – bez pośpiechu, bez presji. Naszym wspólnym celem jest redukcja stresu, rozluźnienie ciała i umysłu, poprawa ogólnego samopoczucia, a także wsparcie kreatywności i koncentracji. W dalszej perspektywie – lepszy sen, unormowanie rytmu dobowego i więcej energii na co dzień, zwłaszcza w pracy. Mówię mu, że może brzmieć to nietypowo, ale te metody mają solidne podstawy – badania potwierdzają, że przebywanie wśród natury obniża poziom hormonów stresu, ciśnienie krwi i potrafi poprawić nastrój nawet po kilkunastu minutach. Uspokajam go, że nie musi mieć żadnego wcześniejszego doświadczenia z medytacją, oddychaniem czy aromaterapią – wszystkim zajmę się ja. Poprowadzę go krok po kroku, w sposób prosty i dostosowany do jego tempa.
Zanim ruszymy w głąb lasu, proszę klienta, żeby wyłączył telefon albo przestawił go w tryb samolotowy. Chcemy w pełni zanurzyć się w doświadczeniu – bez rozpraszaczy, bez dźwięków powiadomień, bez świata zewnętrznego. Wręczam mu małą butelkę wody, upewniam się, że ma wygodne buty i odpowiednie ubranie – nic nie może przeszkadzać w spokojnym przeżywaniu tego czasu. Mówię, że przez najbliższe trzy godziny będziemy przemieszczać się powoli, niespiesznie, leśnymi ścieżkami. W tym czasie wykonamy kilka prostych ćwiczeń uważności, opartych na zmysłach i zapachu – z pomocą natury i aromaterapii.
Opowiadam mu też o lesie, w którym się znajdujemy. To las mieszany – mamy tu i iglaki, takie jak sosny i świerki, i drzewa liściaste: dęby, brzozy. Ta różnorodność wpływa nie tylko na to, co widzimy, ale też na to, co czujemy – zapachowo, dotykowo, emocjonalnie. Mówię mu, że drzewa iglaste wydzielają do powietrza lotne olejki eteryczne, tzw. fitoncydy – między innymi α-pinen czy limonen. To właśnie one tworzą ten charakterystyczny, świeży zapach lasu. I choć dla nas to „po prostu zapach lasu”, dla ciała to coś więcej – naturalny, leśny aerozol, który działa dobroczynnie na układ oddechowy, wspiera odporność i pomaga obniżyć poziom napięcia. To nie są tylko słowa – badania sugerują, że właśnie dzięki tym substancjom las ma wpływ na obniżenie poziomu kortyzolu, czyli hormonu stresu.
Dzielę się tymi ciekawostkami, żeby łatwiej mu było zaufać temu, co przed nami – żeby miał świadomość, że to, co będziemy robić, naprawdę działa i ma głęboki sens.
Po tym krótkim wprowadzeniu proszę, by wziął głęboki wdech… i powoli wypuścił powietrze. Stoimy jeszcze na skraju ścieżki. Mówię spokojnym głosem: „Przed nami czas na zanurzenie się w las. Pozwól sobie być tu i teraz. Zostaw zmartwienia za sobą”. I tak właśnie ruszamy. Powoli, krok po kroku, w głąb zieleni. Zaczyna się nasza podróż ku wyciszeniu.

Przebieg sesji (krok po kroku)
Łagodny start i ćwiczenia oddechowe
Pierwsze kilkanaście minut spędzamy blisko wejścia do lasu, na utwardzonej ścieżce otoczonej wysokimi sosnami. Proszę, żebyśmy na chwilę się zatrzymali. Klient staje obok mnie, wciąż trochę spięty, rozgląda się z pewną niepewnością. Zachęcam go, żeby zamknął oczy i skupił się na swoim oddechu. Proponuję proste ćwiczenie: wdech nosem przez cztery sekundy, krótka pauza, a potem powolny wydech ustami – najlepiej sześć, może nawet osiem sekund. Mówię spokojnie, że wydłużony wydech pomaga uruchomić układ odpowiedzialny za odpoczynek i trawienie, że ciało dzięki temu dostaje sygnał: „jest bezpiecznie”.
Opowiadam mu o tym łagodnym tonem – chcę, żeby wiedział, co się z nim dzieje, że to nie żadna tajemnica, tylko naturalna reakcja organizmu. Z każdą kolejną minutą widzę, że jego oddech zaczyna się wyrównywać. Na początku był płytki, niespokojny, barki uniesione wysoko – klasyczna postawa osoby w stresie. Ale po kilku cyklach oddechowych zaczyna się coś zmieniać. Wydech się wydłuża, barki delikatnie opadają, napięcie powoli odpuszcza.
Otwiera oczy i z lekkim zawahaniem pyta: „Czy robię to dobrze?”. Uśmiecham się i mówię, że tutaj nie ma „dobrze” ani „źle” – jest tylko bycie z oddechem, bycie ze sobą. Tłumaczę, że w stresie ludzie często wstrzymują oddech albo oddychają bardzo płytko, co tylko dokłada napięcia. A świadomy, spokojny oddech to takie ciche przypomnienie dla ciała: „możesz się rozluźnić”.
Widzę, że zaczyna mi ufać – kiwa głową, bierze jeszcze jeden głęboki wdech, tym razem już bez oporu. Jego twarz łagodnieje, kąciki ust nieznacznie się unoszą. To dobry moment, żeby zaprosić kolejny element.
Sięgam do kieszeni po małą buteleczkę olejku z bergamoty. Proszę go, żeby wyciągnął dłonie – kropię po jednej kropli na wewnętrzne strony nadgarstków. Mówię: „To bergamotka – naturalny olejek cytrusowy, który często pomaga w stanach napięcia. Wycisza, ale jednocześnie daje lekkość i jasność.” Zachęcam go, żeby potarł nadgarstki o siebie, przybliżył je do nosa i po prostu zaczął oddychać z zapachem.
Obserwuję go. Wciąga powietrze powoli, z zaciekawieniem. W jego oczach pojawia się błysk. „Całkiem przyjemny” – rzuca cicho. Uśmiecham się. Ten świeży, lekko słodki aromat działa na wielu poziomach – łagodzi napięcie, dodaje lekkości, rozjaśnia umysł. Idealny zapach na początek naszej wspólnej drogi. Czuję, że weszliśmy już razem w inny rytm – spokojniejszy, bardziej obecny. Ten pierwszy krok w kierunku głębokiego wyciszenia został zrobiony.

Spacer uważności: zanurzenie w zmysłach lasu
Wyruszamy w głąb lasu bardzo wolnym krokiem. To nie jest zwykły spacer – od początku zachęcam klienta, żeby poruszał się uważnie, skupiając się na tym, co dociera do niego przez zmysły. Na początek koncentrujemy się na dźwiękach. Proszę, żeby przez kilka minut szedł z zamkniętymi oczami. Idę tuż obok, żeby czuł się pewnie – ścieżka jest nierówna, leśne podłoże potrafi zaskoczyć. Przez chwilę słuchamy tylko lasu: śpiew ptaków gdzieś wysoko, dzięcioł stukający rytmicznie w pień, liście poruszane wiatrem. Co jakiś czas gałązka łamie się pod naszymi stopami. Po chwili klient szepcze: „Nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi, ile różnych odgłosów jest w lesie… zawsze wydawało mi się, że jest tu cicho”. Uśmiecham się, bo wiem, że właśnie zaczyna doświadczać czegoś ważnego – obecności. Uczy się słyszeć to, co zazwyczaj umyka, bo jest zagłuszone codziennym hałasem.
Po kilku minutach proszę go, żeby otworzył oczy. Teraz skupiamy się na wzroku. Celowo wybrałem ścieżkę, która prowadzi przez miejsce o bogatym, gęstym podszyciu. Wokół nas paprocie, młode świerki, gdzieniegdzie rudo-brunatne grzyby przebijające się przez warstwę mchu. Prowadzę go do starego dębu, którego pień porasta jasnozielony mech, a przy podstawie wyrastają drobne, kremowe grzyby. Zapraszam, by przyjrzał się szczegółom – fakturze kory, miniaturowym paprotkom przy ziemi, mrówkom krążącym po korze. Mówię cicho, opisując to, co widzę: „Spójrz, jak różne odcienie mają te mchy… Zobacz te drobne kropelki rosy, które zebrały się na pajęczynie – błyszczą w słońcu jak maleńkie kryształki”. Klient słucha, a potem sam zaczyna mówić, próbując opisać to, co go porusza. „Ten mech jest taki puszysty…” – mówi z niedowierzaniem, dotykając go ostrożnie. Widzę, jak odruchowo sięga ręką do pnia, by go pogłaskać. Zachęcam: „Śmiało, dotknij”. Opiera całą dłoń o korę i przymyka oczy. Wchodzi w kontakt z tym miejscem, z chwilą.
W kolejnych minutach idziemy dalej, od czasu do czasu zatrzymując się. Proszę go, żeby uruchomił teraz zmysł węchu – jego zadaniem jest znaleźć trzy różne zapachy w otoczeniu. Sam zostaję blisko, ale daję mu przestrzeń. Widzę, jak podchodzi do świerka, pociera igły w palcach i z uśmiechem wciąga zapach. Później sięga po kawałek kory sosny, podnosi go i zbliża do nosa – aromat jest subtelniejszy, bardziej drzewny, ciepły. Na koniec zauważa krzew dzikiej jeżyny – rozciera liść i cicho mówi, że zapach jest świeży, zielony. Pytam, który najbardziej do niego przemawia. Bez wahania wskazuje igliwie świerka. „Był najostrzejszy, od razu poczułem go wyraźnie”. Mówię mu wtedy, że zapach lasu – szczególnie drzew iglastych – to nie tylko przyjemność dla nosa. To coś, co działa na ciało. Wdychając olejki eteryczne obecne w powietrzu, obniżamy poziom stresu, tętno, ciśnienie. Fitoncydy mogą też pobudzać odporność – wpływać na aktywność komórek NK. Widzę, że słucha z zaciekawieniem – nie spodziewał się, że las może tak fizycznie na nas oddziaływać.
W trakcie tego spaceru coś się zmienia. W jego ruchach nie ma już nerwowości. Idzie wolniej, płynniej, jakby jego ciało przestawiło się na inny rytm. Ramiona rozluźnione, oddech spokojny. Zaczyna sam pokazywać rzeczy: paprocie, światło przeciskające się przez liście, błysk rosy na pajęczynie. Widać, że się wyciszył, że coś się w nim otworzyło – jest bardziej obecny, bardziej zanurzony w chwili. Taki stan nie przychodzi od razu. Często potrzeba kilkudziesięciu minut, by umysł przestał gonić, a ciało zaczęło słuchać. W literaturze nazywa się to efektem restoratywnym – momentem, gdy natura przywraca nam równowagę. I właśnie coś takiego się tu wydarzyło.

Medytacja na polanie z aromaterapią
Około 11:15 docieramy do niewielkiej polany ukrytej wśród drzew. To idealne miejsce, żeby na chwilę zatrzymać się po spacerze i przejść do spokojniejszej, bardziej statycznej części naszego spotkania. Z plecaka wyciągam dwa cienkie, miękkie maty i rozkładam je na trawie – chcę, żeby było nam wygodnie, żeby można było usiąść, a nawet położyć się, jeśli ciało tego zapragnie. Proponuję, żeby mój klient napił się wody. Nawodnienie to drobiazg, ale ma duże znaczenie – wpływa na jasność umysłu, na ogólne samopoczucie, na zdolność skupienia się. To też element troski o ciało, zanim skupimy się znów na oddechu.
Siadamy naprzeciw siebie – on wybiera wygodny siad skrzyżny i opiera plecy o pień drzewa. Ja siadam po drugiej stronie, w spokojnym milczeniu. Kiedy jesteśmy gotowi, zapraszam go do krótkiej medytacji uważności. Proszę, żeby zamknął oczy – albo jeśli woli, żeby po prostu patrzył spokojnie na jakiś nieruchomy punkt przed sobą. Zaczynam mówić cicho, powoli: „Skup się znów na oddechu. Poczuj, jak chłodne powietrze wpływa przez nozdrza, a przy wydechu wypływa cieplejsze… Zauważ, jak przy każdym oddechu unosi się i opada Twój brzuch…”. Przez pierwsze dwie minuty jesteśmy tylko z oddechem – nie walczymy z myślami, nie oceniamy, po prostu pozwalamy im przepływać.
Widzę, że jego oddech jest już dość spokojny i głęboki. Wszystko, co wydarzyło się do tej pory – oddech, uważność, kontakt z lasem – zaczyna działać. Ciało przestawia się na inny rytm.
Sięgam po kolejny olejek eteryczny – tym razem lawendowy. To jeden z tych zapachów, które nie potrzebują reklamy – działa wyciszająco, kojąco, przygotowuje do odpoczynku. Mówię klientowi, co za chwilę zrobimy: proszę, żeby ułożył ręce przed sobą i odsłonił nadgarstki. Kropię po jednej kropli na wewnętrzne strony jego dłoni, proszę, żeby rozmasował nadgarstki o siebie, a potem przybliżył dłonie do nosa i wziął powolny, głęboki wdech. „Poczuj lawendę. Przytrzymaj powietrze przez moment… i z wydechem pozwól opaść wszelkiemu napięciu”.
Zapach łączy się z leśnym powietrzem – z zapachem mchu, wilgotnej ziemi, ziół, z tym, co niewidzialne, ale odczuwalne. Siedzimy tak kilka minut w ciszy, tylko z naturą i z oddechem. Lawenda robi swoje. Widzę, jak ciało mojego klienta jeszcze bardziej się rozluźnia, jak jego głowa delikatnie opada – jakby zapadał w krótką drzemkę. Nie przeszkadzam. Pozwalam mu na ten moment zawieszenia. To bezpieczna przestrzeń, tu nie trzeba być czujnym, nie trzeba niczego udowadniać.
Ja również zostaję w ciszy – oddycham powoli, uważnie, utrzymując spokojną, cichą obecność. Po około dziesięciu minutach zaczynam delikatnie go przywracać – najpierw proszę, żeby poruszył palcami u rąk i stóp, potem żeby wziął nieco głębszy oddech, a na końcu – żeby otworzył oczy, kiedy będzie gotowy. Robi to powoli. W jego spojrzeniu widać zamyślenie, miękkość, jakby właśnie obudził się z głębokiego snu. Uśmiecham się, a on odwzajemnia ten gest. Mówi cicho: „Czuję się tak lekko… dawno się tak nie czułem”.
Jeszcze przez chwilę rozmawiamy. Opowiada, że podczas medytacji pojawiły się różne obrazy – gałęzie falujące na wietrze, słońce tańczące za powiekami. Nie były to nachalne myśli o pracy, tylko spokojne, miękkie skojarzenia. Wspomina też, że zapach lawendy przywołał mu wspomnienie z dzieciństwa – jego babcia suszyła lawendę w domu. Widać, że to doświadczenie poruszyło coś głębszego. Mówi, że nie spodziewał się, że zapach może aż tak wpływać na emocje. To dla niego nowe, ale jednocześnie naturalne.

Czas na refleksję i kreatywność
Po głębokim odprężeniu przychodzi moment, by powoli wracać do bardziej aktywnego stanu – ale bez pośpiechu, w swoim tempie, z łagodnością. Proponuję krótki spacer po polanie, żeby dać ciału rozruszać się po medytacji i jednocześnie skorzystać z tej świeżo odzyskanej jasności umysłu. Idziemy powoli, zataczając krąg wśród traw sięgających niemal do kolan. Zachęcam klienta do refleksji – pytam, jak się czuje, co się w nim zmieniło od momentu, gdy spotkaliśmy się rano.
Mówi, że czuje, jakby „zszedł z niego ogromny ciężar”. Już nie ściska go w żołądku, oddech przychodzi swobodnie, lekko. Dodaje, że myśli w głowie wreszcie się uspokoiły – zwykle o tej porze dnia już analizował spotkania, planował zadania na popołudnie. Tymczasem teraz jest inaczej. Ma wrażenie, że jego umysł się oczyścił, jakby ktoś zrobił tam porządki i otworzył okna. Pojawiła się przestrzeń. Kiedy to mówi, widzę, jak sam jest tym zaskoczony – w jego oczach jest szczere zdziwienie, że tak głęboka zmiana mogła wydarzyć się już po kilku godzinach w lesie.
Ponieważ jednym z celów naszej sesji było pobudzenie kreatywności, proponuję małe ćwiczenie. Z plecaka wyciągam niewielki notes i ołówek. Podaję mu i mówię: „Jeśli masz ochotę, zanotuj cokolwiek, co się pojawiło – może pomysły, które przyszły do głowy, a może po prostu wrażenia z tej sesji”. Klient siada na zwalonym pniu na skraju polany i przez kilka minut pisze w skupieniu. Nie zaglądam mu przez ramię, nie pytam, co notuje – ten moment jest tylko dla niego. Ale widzę, że coś się dzieje, bo kartka zapełnia się drobnym pismem.
Po chwili sam zaczyna mówić. Mówi, że pojawiło się w jego głowie rozwiązanie problemu, nad którym utknął od kilku dni – coś, co wcześniej wydawało się zablokowane, nagle się rozplątało. „To chyba ten powiew świeżości w głowie…” – śmieje się, nawiązując do leśnego powietrza i jednocześnie do stanu swojego umysłu. I faktycznie, wyciszenie stresu, zmniejszenie wewnętrznego szumu, pozwala myśleć jaśniej, głębiej, bardziej twórczo.
Dzielę się z nim tym, co wiem z badań – że po warsztatach terapii lasem często obserwuje się wzrost kreatywności nawet o 25–28%. Natura działa jak reset, ale też jak inspiracja – budzi ciekawość, poszerza spojrzenie, dodaje klarowności. Mówię mu to z autentycznym entuzjazmem, bo widzę, że sam zaczyna dostrzegać, jak potężne jest to, czego właśnie doświadcza. Las staje się nie tylko miejscem odpoczynku, ale też przestrzenią, która wspiera myślenie, pomysłowość, nowe spojrzenie. I to wszystko wydarzyło się nie przez zmuszanie się do działania, ale przez pozwolenie sobie na zatrzymanie.

Zakończenie i powrót z nową energią
Zbliża się godzina 12:30, więc powoli kierujemy się z powrotem w stronę początku szlaku. Wracamy inną drogą – zataczając symboliczną pętlę, tak jakbyśmy domykali pewien proces. Tym razem idziemy trochę żwawiej. Po tak długim relaksie dobrze jest pobudzić krążenie, przywrócić ciału gotowość do działania. Nasze nastroje są lekkie, rozmowa płynie swobodnie. Mój klient wygląda na ożywionego – uśmiecha się, rozgląda wokół z większą uważnością, opowiada, że przed przyjazdem tutaj był sceptyczny i nie miał pewności, czy taka forma spotkania w ogóle do niego trafi.
„A teraz?” – pytam z uśmiechem.
„Teraz jestem absolutnie zaskoczony, jak dobrze się czuję. Jakbym naprawdę wyczyścił głowę i naładował baterie” – odpowiada bez wahania. Słychać w jego głosie coś, czego nie było rano – lekkość, pewność, spokój zmieszany z energią.
Zatrzymujemy się jeszcze na chwilę przy strumieniu, który przecina naszą drogę powrotną. Proponuję, by przemył twarz chłodną wodą – to prosty, naturalny sposób, żeby się odświeżyć po spokojnej, sennej atmosferze medytacji. Klęka przy brzegu, nabiera wodę w dłonie i przemywa twarz, po czym parska śmiechem: „Ale zimna!” – mówi, ale od razu widać, że to mu dobrze zrobiło. Pytam, jak ocenia swój poziom stresu teraz, w porównaniu z porankiem. Mówi, że rano to było mocne osiem na dziesięć, teraz może dwa. I to nie takie sztuczne „jest lepiej”, tylko prawdziwe rozluźnienie – widać to w jego ruchach, słychać w głosie. Mówi, że czuje się z jednej strony bardzo zrelaksowany, a z drugiej – jakby naładowany pozytywną energią, gotowy do działania.
Wspominam, że takie głębokie uspokojenie układu nerwowego ma bezpośredni wpływ na sen – wieczorem, kiedy poziom kortyzolu jest niższy, organizm może łatwiej zacząć produkować melatoninę. A to oznacza większą szansę na spokojniejszy, głębszy sen. Mówię mu, że badania pokazują, że osoby uczestniczące w kąpielach leśnych częściej zasypiają szybciej i śpią głębiej. Klient kiwa głową. Mówi, że czuje dziś przyjemne zmęczenie – takie fizyczne, zdrowe – i że po raz pierwszy od dawna nie boi się wieczoru. Zwykle, im bliżej nocy, tym bardziej czuł frustrację i napięcie – z góry zakładał, że znów będzie się wiercił w łóżku. Teraz mówi, że czuje, że sen przyjdzie po prostu sam.
Ostatnie kilka minut spędzamy już przy samochodzie, w tym samym miejscu, gdzie zaczęliśmy. Pytam go, z czym wychodzi z tego doświadczenia, czy coś w nim zostało. Mówi, że chciałby częściej robić sobie takie przerwy – niekoniecznie trzy godziny w lesie, ale chociaż krótszy spacer po pracy, wyjście na chwilę do parku, żeby się zatrzymać i oddychać. Zauważa, że poprawiła się jakość jego uwagi, że myśli są wyraźniejsze, ciało lżejsze. Mówi, że chciałby nauczyć się zatrzymywać ten stan na dłużej – albo przynajmniej częściej do niego wracać.
Gratuluję mu odwagi i otwartości – bo przecież mógł zamknąć się na nowe, a jednak postanowił spróbować. I to był dobry wybór. Dziękuję mu za zaufanie i wspólną drogę. Żegnamy się punktualnie o 13:00 – uściskiem dłoni, spokojnym spojrzeniem, uśmiechem, który mówi więcej niż słowa.

Podsumowanie po sesji
Opisana trzygodzinna sesja połączyła w sobie elementy kąpieli leśnej i aromaterapii, tworząc spójną, wielozmysłową opowieść, w której klient mógł doświadczyć ukojenia na różnych poziomach – od ciała, przez zmysły, aż po umysł. Efekty były widoczne gołym okiem: z osoby spiętej, przemęczonej i zmagającej się z bezsennością, klient przeistoczył się w kogoś wyraźnie rozluźnionego, uśmiechniętego i pełnego nowej, lekkiej energii. Jego ciało przeszło z trybu „walcz albo uciekaj” do trybu „odpoczywaj i regeneruj” – co było widać choćby po spokojniejszym rytmie serca, głębszym oddechu i rozluźnionych barkach. To właśnie stan fizjologiczny, w którym organizm zaczyna się rzeczywiście regenerować – spada poziom kortyzolu, a układ nerwowy przełącza się na fale i hormony charakterystyczne dla relaksu i wewnętrznej równowagi.
To nie tylko obserwacje z terenu – badania jasno pokazują, że sesje shinrin-yoku realnie obniżają poziom hormonów stresu, ciśnienie krwi i stabilizują pracę serca (Effects of forest environment… – PMC). Aromaterapia tylko pogłębiła ten efekt – delikatne, naturalne olejki eteryczne, jak bergamotka czy lawenda, działały wspierająco i łagodnie prowadziły klienta w kierunku rozluźnienia. Ich skuteczność w redukowaniu objawów lęku i poprawie jakości snu jest dobrze udokumentowana (Effect of aromatherapy on sleep quality… – PubMed).
To, co jednak najbardziej mnie ucieszyło, to zmiana, która zaszła w psychice klienta – i to już podczas sesji. Mówił o poczuciu lekkości, o tym, że gonitwa myśli ustała, a w głowie zrobiło się przestronniej. Był uważny, obecny, całkowicie „tu i teraz”. Zaangażował się we wszystkie ćwiczenia, odważnie otworzył na nowe doświadczenia i pozwolił sobie na bycie w kontakcie z naturą bez filtra pośpiechu i kontroli. To właśnie stan mindfulness – pełne zanurzenie w bieżącym momencie, bez oceniania i analizowania. Taki sposób bycia działa jak naturalny trening uważności i koncentracji, który można potem zabrać ze sobą do codziennego życia i pracy. Zresztą sam zauważył, że emocje – te trudne, napięciowe – gdzieś się rozpuściły, ustępując miejsca spokoju i zadowoleniu.
Co mnie szczególnie poruszyło, to przebudzenie się jego kreatywności. Po dłuższym czasie milczenia, w którym pisał coś w notesie, powiedział, że właśnie wymyślił rozwiązanie problemu, który męczył go od tygodni. I to jest dokładnie to, czego można się spodziewać – bo kiedy umysł się oczyszcza, a ciało wychodzi ze stanu ciągłego napięcia, pojawia się jasność i nowe skojarzenia. Kora przedczołowa – odpowiedzialna za twórcze myślenie – działa wtedy efektywniej. A przyroda, ze swoją zmiennością, miękkim światłem, naturalnymi fakturami i subtelnymi dźwiękami, staje się doskonałym bodźcem stymulującym wyobraźnię (Nature Immersion Science).
Z punktu widzenia fizjologii również zaszło wiele dobrego. Redukcja stresu to nie tylko „miłe uczucie” – to konkretne procesy: niższy poziom adrenaliny, wyciszenie osi HPA, poprawa odporności. Wdychanie fitoncydów – czyli lotnych substancji wydzielanych przez drzewa, szczególnie iglaste – może zwiększać aktywność komórek NK, które pełnią ważną rolę w naszym układzie immunologicznym. O tym też mówiły badania, ale dla mojego klienta ważniejsza była odczuwalna ulga: rozluźnione ciało, brak bólu głowy, lżejszy brzuch – wszystko, co jeszcze rano było napięte i obciążone.
Nie mogę też pominąć wpływu sesji na przygotowanie do wieczornego snu. Przez całe spotkanie układ nerwowy przeszedł głęboki proces wyciszenia. Dzięki temu wieczorem ciało będzie bardziej gotowe do wejścia w tryb odpoczynku – łatwiej zacznie się wydzielać melatonina, sen przyjdzie szybciej i będzie głębszy. Co ważne, klient nauczył się prostych, ale skutecznych technik: świadomego oddychania, pracy z zapachem lawendy, tworzenia wieczornego rytuału. To wszystko – jeśli będzie regularnie powtarzane – może zadziałać jak kotwica dla jego zegara biologicznego. A światło dzienne, którego doświadczył w lesie, pomoże zsynchronizować rytm dobowy, co dodatkowo wspiera zdrowy sen.
Wychodząc z tej sesji, mój klient nie tylko poczuł ulgę – zabrał ze sobą narzędzia, wiedzę i przede wszystkim nowe doświadczenie. Zobaczył, że wyciszenie, spokój, a nawet świeża energia są na wyciągnięcie ręki – trzeba tylko znaleźć dla siebie przestrzeń. I pozwolić sobie być bliżej natury.

Indywidualny plan działania po sesji
Na zakończenie spotkania przekazuję mojemu klientowi spersonalizowany plan działania – coś, co pomoże mu nie tylko utrzymać uzyskane efekty, ale też pogłębiać je z każdym dniem. To nie tylko zestaw zaleceń, ale swoisty rytuał troski o siebie – prosty, codzienny, możliwy do wykonania nawet w środku zabieganego dnia.
Zaczynamy od oddechu. Proponuję, by dwa razy dziennie – rano, zanim jeszcze zanurzy się w pracę, i wieczorem, tuż przed snem – poświęcił pięć minut na świadome, spokojne oddychanie. Takie, jakiego doświadczyliśmy w lesie: głęboki wdech nosem, zatrzymanie, powolny wydech ustami. Ten rytm wspiera reakcję relaksacyjną organizmu, a regularność utrwala ją jako naturalną odpowiedź na stres.
Drugim filarem jest aromaterapia – dopasowana dokładnie do tego, co zadziałało na niego najlepiej. Na podstawie jego reakcji podczas sesji wybrałem dwa olejki: jeden na dzień, drugi na wieczór. Ten dzienny to delikatna kompozycja z nutami sosny i bergamotki – daje spokój, ale też jasność myślenia i energię. Olejek wieczorny to lawenda – dobrze znana ze swoich właściwości wyciszających, wspierających sen. Obie fiolki klient otrzymał ode mnie z instrukcją bezpiecznego stosowania. Wierzę, że zapach stanie się dla niego osobistą kotwicą – sygnałem do wyciszenia, koncentracji, powrotu do siebie.
Kolejny punkt to kontakt z naturą – zalecam przynajmniej raz w tygodniu świadomy spacer wśród zieleni. Nie musi to być od razu las – może być park, ogród, ścieżka rowerowa na obrzeżach miasta. Chodzi o to, by choć na chwilę oderwać się od ekranów i zatopić zmysły w otoczeniu – usłyszeć liście, poczuć powietrze, dotknąć kory drzewa. Regularny, nawet krótki kontakt z przyrodą to zastrzyk dla psychiki – taki naturalny „reset”, który obniża napięcie i przywraca równowagę.
Do tego dochodzą wieczorne rytuały snu. Proponuję prosty schemat – na godzinę przed snem wyłączyć ekran komputera i odłożyć telefon, bo światło niebieskie zaburza produkcję melatoniny. Zamiast tego: ciepła kąpiel z olejkiem lawendowym lub filiżanka naparu z melisy, a potem kilka minut spokojnego oddechu albo skanowanie ciała już w łóżku. Regularność sprawia, że ciało zaczyna kojarzyć te bodźce z odpoczynkiem i łatwiej przechodzi w tryb snu.
Zostawiam też kilka technik do zastosowania w ciągu dnia, szczególnie w pracy. To takie małe „mikro-przerwy” – pięć minut z zamkniętymi oczami i oddechem, kilka prostych ruchów rozciągających kark i barki, albo chusteczka z kropelką cytrusowego olejku, którą można powąchać dyskretnie przy biurku. Te drobiazgi mają znaczenie – pomagają nie doprowadzić organizmu do stanu przeciążenia.
Kiedy żegnamy się po sesji, widzę w jego oczach coś nowego – może to determinacja, może nadzieja. Mówi, że chce wprowadzić te zmiany, że czuje się gotowy, by wziąć odpowiedzialność za swoje samopoczucie. To dla mnie najcenniejszy moment. Bo wiem, że jedna sesja to tylko początek – ale czasem wystarczy właśnie ten jeden krok, żeby coś w człowieku się przesunęło.
Na zakończenie dzielę się z nim jednym z moich ulubionych japońskich przysłów:
„Najlepszy czas na posadzenie drzewa był 20 lat temu. Drugi najlepszy jest teraz.”
Dziś posadziliśmy ziarenko zmiany. To, co z niego wyrośnie, zależy od tego, jak będzie je pielęgnować każdego dnia.

Kilka słów ode mnie na zakończenie
Opisana powyżej sesja była udana – klient wszedł w proces, otworzył się na las, zareagował pięknie na zapachy, uważność, ciszę. Ale muszę powiedzieć szczerze – nie zawsze tak jest. Nieraz spotykam osoby, które przychodzą do lasu z ogromnym bagażem. Stres, napięcia, wewnętrzne blokady, a także coś, co nazywam „betonozą” – przyzwyczajenie do twardych struktur, do kontroli, do tego, że wszystko musi być zaplanowane, uporządkowane, przewidywalne. Las tego nie oferuje. Las jest żywy, zmienny, organiczny. I dla wielu osób to konfrontacja bywa trudna.
Bywa, że klient boi się wejść do lasu – bo kleszcze, bo nieznane, bo za dużo ciszy. Czasem pracujemy tylko na obrzeżach. Idziemy małymi krokami. Bo tu nie ma jednego scenariusza. Nie ma gotowego szablonu. Każdy człowiek jest inny, ma swoją historię, swoje potrzeby i swoją gotowość. A moją rolą jako przewodnika jest dostroić się do tego, co niesie. Czasem trzeba zwolnić jeszcze bardziej. Czasem zupełnie odpuścić założony plan i po prostu być.
To, co przedstawiłem wcześniej, zadziałało w tym konkretnym przypadku. Ale wiem z doświadczenia, że czasem potrzeba zupełnie innych technik, innego tempa, innego podejścia, by człowiek naprawdę się otworzył. By pozwolił sobie poczuć. By zanurzył się w las.
Shinrin-yoku, kąpiele leśne, w połączeniu z aromaterapią, to piękna droga – ku zdrowiu, ku spokoju, ku radości życia. Ale to nie jest szybki trik ani magiczne rozwiązanie. To proces. Dla wielu – droga, na którą trzeba odważyć się wejść. Czasem po raz pierwszy od lat.
Warto zacząć. Warto zrobić ten pierwszy krok – choćby najmniejszy. Tu i teraz. Nie dla kogoś. Dla siebie. Dla swojego dobrostanu. Ale zawsze z pamięcią, że każdy z nas odbiera to inaczej. I że to jest w porządku. Bo natura przyjmuje każdego – takiego, jaki jest.
Serdecznie Pozdrawiam
Michal Jacek Kosla
Dziękuję za poświęcenie czasu na przeczytanie tego artykułu. Mam nadzieję, że dostarczył Ci cennych wskazówek i inspiracji.
Bardzo cenię sobie Twoją opinię, dlatego serdecznie zachęcam do pozostawienia komentarza poniżej. Podziel się swoimi doświadczeniami, przemyśleniami czy sugestiami na temat omawianych tematów. Twoje spostrzeżenia są dla mnie niezwykle cenne i pomagają kształtować przyszłą zawartość bloga.
Jeśli uważasz, że artykuł jest wartościowy i mógłby pomóc innym, proszę o jego udostępnienie w sieci. Dzięki temu więcej osób będzie mogło skorzystać z dobrodziejstw aromaterapii. Raz jeszcze dziękuję za Twój czas i zaangażowanie i zapraszam do lektury moich pozostałych artykułów.


Zapraszam do lektury moich książek




